Ogrody, które rozpalały wyobraźnię


Czy to w ogóle możliwe? - zaprojektować ogród, w którym dobrze będą czuły się dzieci? 
Niestety, a może dla projektantów to szczęście? Dzieci, tak jak rodzice, coraz częściej doceniają ogrody, które są - co tu kryć: na pokaz, a przynajmniej przypominają te z reklam i gazet.
Oczywiście, TRZEBA starać się pokazać, że są i przyjemniejsze strony ogrodu. 


Janina Krzemińska, ilustracja do książeczki "Sąsiedzi" Marii Kowalewskiej. Myślę, że współczesne dzieciaki powinny dostawać maczety do walki z iglakami przy płocie.

W czasach mojego dzieciństwa do najbardziej przyjemnych rzeczy związanych z ogrodem należały:

1. możliwość schowania się. Zapewniała ją stara jabłoń, na której przesiadywaliśmy godzinami, albo super-dziki kąt, który przy okazji dostarczał też surowców do produkcji: a. ciastek z błota, b. pieniędzy z liści, c. innych trudnych do przewidzenia rzeczy.
Ostatnią rzeczą, której potrzebowaliśmy, był równy szpaler iglaków wzdłuż płotu - płoty były od tego, żeby przez nie przełazić i na różne inne sposoby komunikować się z populacją dzieciaków mieszkającą z drugiej strony. 

Ilustracja Janiny Krzemińskiej do książeczki "Sąsiedzi" Marii Kowalewskiej.  Z zamierzchłych czasów, kiedy płoty łączyły, a nie dzieliły :)
2. możliwość urządzenia się w ogrodzie.
Chodziło nie tylko o to, żeby urządzić letnią kryjówkę (patrz wyżej), a zimą zbudować igloo. Przestrzeń musiała dawać tysiące innych możliwości, o które w danym momencie chodziło. Czasem chodziło np. o miejsce na sklep, czasem o cmentarz dla wróbli i chomików.
"Niby ogród był jeden, ale właściwie to było ich dwa. Dzieci nazywały je po prostu "ten" i "tamten". Do "tego" wchodziło się przez wysoką, biało malowaną furtkę, którą trzeba było zawsze za sobą zamykać i to bardzo uważnie i dokładnie. Do "tamtego" nie wchodziło się wcale. W "tym" były równiutkie, ślicznie gracowane ścieżki, równiutkie, ślicznymi kwiatkami barwiące się rabatki (...). W "tamtym" zaś nie wiadomo, co było"*.

Hit wszechczasów, i nie mówcie, że nie znacie! Jan Marcin Szancer, ilustracja do opowiadania Ewy Szelburg - Zarembiny "Wesoła piątka". A na obrazku ogród doskonały.

3. możliwość objadania się. Dawno dawno temu, gdy czipsy dostępne były tylko za siedmioma górami, można było objadać się wszystkim tym, co akurat wyrosło w ogrodzie. Równie chętnie objadaliśmy się pomidorami, co niedojrzałym agrestem (nic za darmo oczywiście - ja ten agrest odleżałam pod kroplówką w szpitalu).
W każdym razie ogród bez możliwości objadania się był całkowicie bez sensu.
Jan Marcin Szancer - ilustracja do wiersza "Pomidor" z tomu "Brzechwa dzieciom"
To stare lecz dość podstawowe zasady, i wydają mi się ponadczasowe - czasy są jakże inne, ale staram się ich (tych zasad) trzymać, projektując przestrzeń dla dzieci. No jasne, dziś idealnie byłoby sadzić przede wszystkim rośliny, na których rosną czipsy ...

* Ewa Szelburg - Zarembina, Wesoła piątka

Komentarze

  1. Kto czytał i oglądał, wie, o co chodzi.
    Genialną budowlą u mnie w ogrodzie była ceglana toaleta zbudowana przez dzieci. Bo za daleko do domu...

    OdpowiedzUsuń
  2. Droga Gigo, w temacie "bo za daleko do domu" moglibyśmy z moimi przyjaciółmi z dzieciństwa napisać niepoprawną politycznie książkę :) Nasze ogrody służyły też jako miejsce pochówku dla drobnej zwierzyny. Dobrze, że nikt wtedy nie myślał o sterylnym trawniku!

    OdpowiedzUsuń
  3. piękne. Piszesz, jakbyś miała ze sto lat i pamiętała tamte ogrody.
    Wpadnij do mnie po wyróżnienie!

    OdpowiedzUsuń
  4. z przyjemnością, Megi :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz