Miasteczko kasztanowców*


Czy lubicie opowieści z cyklu "nie tak dawno temu, w czasach kiedy drzewa nie zabijały ludzi ..."? Jeśli tak, to proszę bardzo. Tylko trzymajcie się krzeseł, bo to będzie też opowieść z kategorii "dajcie kawał ziemi niedużej kobietce, która lubi drzewa i czekajcie na efekt".


Proszę Państwa, Radzyń Podlaski. Południowe Podlasie, północna Lubelszczyzna, a nawet prawie zachodnie Polesie, jeśli chcecie. Gdyby tego było mało - historycznie to ciągle Małopolska.
Miasteczko znane z sera żółtego. Ale i z dobrej architektury. Z kasztanowców znane jeszcze nie jest, ale może już jutro rano będzie :)


Ile ich jeszcze jest, dokładnie nie liczyłam. Na ulicy Powstania Styczniowego zostało ich chyba siedem, większość trzyma się dziarsko. Uliczka przed II wojną światową łączyła pałacyk Gubernia z gorzelnią i folwarkiem należącymi do rodziny Szlubowskich. Kasztanowców było o wiele więcej i nie tylko tutaj - rosły i na groblach prowadzących z pałacyku Gubernia do dawnego pałacu Potockich, i wokół XVII-wiecznej kaplicy wybudowanej jeszcze przez Mniszchów, i wokół renesansowego kościoła, i na cmentarzu. Ale kto je posadził? Hmmmmm ...

Zdjęcie pochodzi z czasopisma "Wieś i Dwór" (1913 r.), a zeskanowałam je z książki "Radzyń Podlaski. Miasto i rezydencja" - praca zbiorowa pod redakcją Grażyny Michalskiej i Dominiki Leszczyńskiej (2011)

Wszystkie poszlaki wskazują na jedną osobę. Kobieta w kapeluszu z piórem (?) i parasolką to Zofia Szlubowska, żona Bronisława (pan z kapeluszem na kolanie). Bronisław wsławił się tym, że był właścicielem dóbr radzyńskich w latach 1895-1939 i tym jeszcze, że jego dziad ściągnął do podradzyńskich lasów mojego praprapradziada. No dobrze, kilkoma innymi rzeczami też, ale to temat dla historyków.

Na trop Zofii Szlubowskiej nie wpadłabym sama, ale od czego jest rodzina (nie, nie przyśnił mi się praprapradziadek :)

Specjalistka od Szlubowskich, Joanna Kowalik, aż zakrztusiła się kawą, gdy podsunęłam jej tę zagadkę. Zofia Szlubowska była wnuczką generała Dezyderego Chłapowskiego z Turwi. A i owszem, tego właśnie Dezyderego Chłapowskiego. Sadzenie drzew przy drogach musiała mieć więc we krwi, nie mogło być inaczej. W końcu po takim dziadku ... :) Radzyńskie kasztanowce mają ok. 80-100 lat. Rosną w parku przy pałacyku Szlubowskich, wzdłuż dróg na terenie ich majątku, wzdłuż grobli przed pałacem Potockich, i wreszcie przy kościele Świętej Trójcy, w którym Zofia Szlubowska modliła się ponoć codziennie. Kasztanowce rosną wzdłuż tras jej codziennych spacerów. Wiemy też, że lubiła dzieci i drzewa, a dla każdego ze swoich chrześniaków sadziła jedno w parku. Och, gdyby dziś dzieci w prezencie dostawały drzewa, a nie quady :)

A tymczasem zapraszam na spacer po majowym Radzyniu.
  

Charakterystyczny dla majątku Szlubowskich mur i jeden z kasztanowców niedaleko pałacyku Gubernia. 


Brama do nieco zdziczałego parku. Przy okazji mały marketing - chcecie kupić park z pałacykiem?!

Naprzeciw bramy do parku - niepozorna kapliczka. Nie sądźcie po pozorach. Jest dużo starsza, niż radzyńskie pałace, a najnowsze badania wskazują, że ufundowali ją w XVII wieku Mniszchowie (ci awanturnicy od Maryny).

Grobla Kasztanowa prowadząca do pałacu Potockich już ledwo zasługuje na swoją nazwę. Ale pośrodku czeka nas miła niespodzianka - właściciele jednej z działek, którzy czują klimat posadzili przy bramie kasztanowiec czerwony odmiany 'Briotii'.

Przy pałacu Potockich kilka sporych okazów - robią wrażenie, zwłaszcza gdy kwitną. To wszystko też możecie mieć po okazyjnej cenie - starostwo właśnie szuka dzierżawcy. Ale uprzedzam - koszty ogrzewania w zimie mogą boleć.






Malownicze wiosną, zimą i jesienią, choć gnębi je ten zbój szrotówek. 

I tu pani Zofia też dotarła ze szpadlem. Dziś Dla kościoła Świętej Trójcy (1641) kasztanowce tworzą ładną ramę, ale niestety - trochę chylą się ku upadkowi, co bezpieczne nie jest.

* Tylko proszę ważyć słowa, bo co kasztanowiec (Aesculus) to jednak nie kasztan (Castanea). Nie piszę o tym, żeby się czepiać. Niech tam Edyta Górniak (czy może ktoś nieco starszy) śpiewa sobie o lecących kasztanach, a dzieci niech robią kasztanowe ludki. Ale "kasztanami" mieszkańców Radzynia po prostu nazywać nie wypada :)



Komentarze

  1. Bardzo ciekawa historia i zgadzam się, że pomysł z drzewami jako prezentami byłby świetny:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz